Na początek trochę historii - nazwa tej herbaty pochodzi od jej stwórcy, buddyjskiego mnicha Da Fang. Mieszkał on w świątyni na szczycie góry Lao Feng Zhu w okresie późnej dynastii Song. Uważa się, że mnich osobiście uprawiał, zbierał i przetwarzał liście tej herbaty, pierwotnie służyła ona do częstowania uczonych którzy przybywali aby odwiedzić świątynie w której mieszkał Da Fang. Herbata szybko zdobyła uznanie i wkrótce ludzie przybywali tylko po to aby napić się łyku tej herbaty. Podobno wieści dotarły nawet do cesarza, a on zażyczył sobie, aby była podawana na jego dworze.
W późniejszym czasie rolnicy postanowili wykorzystać sposób produkcji tej herbaty, aby oczywiście na niej zarobić, nazwali ją Ding Gu Da Fang, Da Fang jak wcześniej wspomniałam od mnicha a Ding Gu to w dosłownym tłumaczeniu Szczyt Doliny, czyli miejsce w jakim była ona produkowana. Był czas kiedy ta herbata była jedną z 10 najbardziej popularnych herbat w Chinach.
Ja trafiłam na tą herbatę poszukując herbaty żółtej, tylko że tu pojawił się mały problem bo możemy znaleźć o niej informacje, że jest herbatą żółtą i że jest herbatą zieloną.
Jednak historia w żaden sposób nie pomaga zrozumieć, czy jest to herbata żółta czy zielona i tu pomocne będzie nic innego jak skosztowanie jej.
Należało by się chwilkę zatrzymać przy samych liściach - ich kształt nie jest podobny do żadnej z żółtych herbat z którymi miałam do tej pory do czynienia. Liście są płaskie, równe, gładkie kolorystycznie różne, zielone ale gdzieniegdzie jaśniejsze a gdzieniegdzie ciemniejsze. Aromat samych liści jest bardzo ciekawy, wyraźny i lekko korzenny.
Nie jestem pewna czy w odpowiedni sposób do niej podeszłam, teraz wręcz jestem pewna, że wymaga on modyfikacji. Użyłam jej 3 gramy, woda miała temperaturę 80 stopni Celsjusza.
Pierwsze parzenie wydawało mi się, że będzie odpowiednie przy czasie 2 minut, użyłam szklanego gaiwana aby móc obserwować rozwijające się liście.
Aromat powinien być kasztanowy, a niestety nie wyczułam go, kolor naparu powinien być jasny żółty, a mój był intensywnie żółty. Smak nie miał słodkiego i rześkiego posmaku, raczej był płaski, zdecydowanie przypominał w smaku zieloną herbatę o mocniejszej nucie, nic specjalnego.
Koleje parzenia wydłużyłam o 30 sekund, smak niestety nie pokazał mi już nic nowego, aczkolwiek można było zarejestrować jak pięknie rozwijają się liście w gaiwanie.

---------------------------------------------------------------------------------------------------------
zdjęcie z początku wpisu pochodzi ze strony http://www.jiangtea.com/green-tea/lao-zhu-da-fang/ tam też dowiedziałam się czego powinnam się po tej herbacie spodziewać.
Ciekawe zagadnienie- niesklasyfikowana herbata;)
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za kolejne parzenie.
Jakub Niewiadomski
Witaj, to rzeczywiście jest ciekawe zagadnienie, teraz odzywa się we mnie trochę taki odkrywca :D
UsuńJestem pewna, że mój największy błąd przy tej herbacie to temperatura. Dziś trochę na oko bo nie mam ze sobą termometru ale dałam niższą i wyłoniły się ciekawe orzechowe aromaty których nie było przy poprzednim parzeniu. Jutro podejście drugie z dokładną temperaturą i zobaczymy co ma ta herbata do zaoferowania. Myślę, że się nie zawiodę :)
Mam szczęście do zapominania termometru... byłam wczoraj na działce, miał powstać piękny wpis o idealnym parzeniu Ding Gu Da Fang, no ale pech chciał, że znów nie zabrałam termometru i nie wiem w jakiej temperaturze udało mi się zaparzyć naprawdę świetnie tą herbatę.
OdpowiedzUsuńNapełniłam termos wrzątkiem o godzinie 13 i tak wyszło, że czas na zaparzenie herbaty znalazłam dopiero o godzinie 17! Nie mam pojęcia do jak bardzo spadła temperatura w takim nieprofesjonalnym najzwyklejszym termosie z marketu po tylu godzinach liczy się przede wszystkim to, że napar miał wzorowy kolor, aromat i smak.
Jakiego termometru używasz? Też muszę się zaopatrzyć.
OdpowiedzUsuńPS Boty zawitały na Twojego bloga ;)
O termometrze pisałam już na fusach :)
Usuńhttp://www.fusy.eu/viewtopic.php?f=14&t=83