Niedawno, przy tak pięknej pogodzie jak dziś, degustowałam na balkonie świeżą tegoroczną herbatę Darjeeling z ogrodu Risheehat którą zakupiłam w herbaciarni Targowej.
Ogród Risheehat położony jest około 14-16 km na południe od miasta Darjeeling. Jego nazwa oznacza dom świętego mędrca (Rishi - Mędrzec; Hat - dom)*
Zdecydowałam się na opisanie tej herbaty na blogu ze względu na mnogość aromatów która jej towarzyszy.
Degustacje rozpoczynam od przyjrzenia się listkom, które okazują się być dość różnorodne. Od bardzo jasno zielonych po ciemno zielone. Zapach suchych liści jest zaskakujący, kojarzy mi się z zielonym groszkiem, albo ziarnami zielonej, nie wypalonej jeszcze kawy.
Napar decyduje się przygotować w sposób dość nietypowy jak dla tego rodzaju herbaty, zamierzam zaparzyć ją trzykrotnie. Dlaczego ten sposób jest nietypowy? Dlatego, że jest to czarna indyjska herbata i zazwyczaj przygotowuje się z niej jeden "porządny" napar. Zalewa się ją wodą niemal jeszcze wrzącą i parzy przez około 3 minuty. Ja od niedawna piję herbaty Darjeeling rano do śniadania i tak właśnie je przygotowuje. Do tego roku zaparzałam je wodą około 90 stopni, ale w tym roku po spotkaniu Wrocławskiego Towarzystwa Herbacianego, poszłam za radą Moniki i Piotra i zdecydowałm się podwyższyć temperaturę.
Pierwsze zalanie, półtora minuty. Listki nie otworzyły się jeszcze w pełni, pachną dużo intensywniej, niż kiedy były jeszcze suche. Nie mam najmniejszych wątpliwości z określeniem tego aromatu, zielony groszek jest jeszcze bardziej wyczuwalny.
Napar jest żółtego koloru, pachnie świeżo i lekko ziołowo. To co jest bardzo interesujące, to że w naparze wcześniej wspomniany zielony groszek w ogóle nie występuje. Napar jest nie tylko bardzo oleisty i kremowy ale i wyrazisty. Wyczuwalne są cytrusy i zioła do tego, całość jest bardzo przyjemna w odbiorze.
Drugie parzenie trwa dwie minuty, napar jaki z niego uzyskuje jest jeszcze intensywniejszy. Tej przyjemności z degustowania tak świeżej w smaku herbaty nie da się opisać słowami. Najbardziej trafne opisanie tego momentu zmieści się w jednym słowie - radość.
Trzecie parzenie które trwa 3 minuty jest już w zasadzie pożegnaniem z herbatą, z którą nie jest łatwo mi się rozstać. Ta przyjemność mogłaby trwać zdecydowanie dłużej, w zasadzie to mogłaby się nie kończyć.
Ceramika którą wybrałam do tego parzenia to około 100 ml czajnik autorstwa Grzegorza Ośródki oraz czarka od Petra Novaka.
* http://www.darjeelingteaboutique.com/risheehat-lizahill-tea-estate/
Interesujący wpis, intrygująca herbata, piękny czajnik.
OdpowiedzUsuńCiesze się, że uważasz wpis za interesujący. Zawsze staram się, umieścić jak najwięcej informacji. Czajniczek jest jednym z moich ulubionych :)
UsuńMuszę koniecznie wypróbować metodę przyrządzania jednego "porządnego" naparu z herbat Darjeeling. Do tej pory robiłem zawsze kilka krótszych parzeń wodą o temperaturze około 90 stopni.
OdpowiedzUsuńPiękny czajnik. Zachciało mi się takiego :)
Zrób i napisz jakie wrażenia :)
UsuńWłaściwie, mogę już teraz napisać, że herbaty z Nepalu parzę zawsze w ten "porządny" sposób. Tylko temperaturę wody daję jednak bardziej w kierunku 90 stopni. I po takim porządnym, 3-minutowym parzeniu robię jeszcze nawet ze dwa kolejne, bo herbata w dalszym ciągu mi smakuje ;)
UsuńPowtórzę za przedmówcami: piękny czajnik:)
OdpowiedzUsuńRzeczywiście też od czasu do czasu parzę darjeelinga wielokrotnie, choć nadal moją ulubioną metodą pozostaje jedno porządne zaparzenie. Fajne jest to, jak w zależności od sposobu przygotowania można odkryć zupełnie inny smak herbaty:)
To jest najpiękniejsze w herbacie, że można wydobyć z niej tak różnorodne smaki i aromaty :)
UsuńDarjeelingi to herbaty wyjątkowe i to bez dwóch zdań :) Ale jakoś w tym roku wydają mi się po prostu wybitne :) A i Twój Risheehat też wygląda obłędnie! :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! :)
Też mam wrażenie, że w tym roku są wybitne :)
UsuńNo wreszcie :P
OdpowiedzUsuń